Kiedyś podkuwali gniade i kare konie, teraz są artystami

2023-06-24 12:00:00(ost. akt: 2023-06-24 12:02:47)
Zakład kowalski w latach międzywojennych w okolicach Nowego Miasta Lubawskiego

Zakład kowalski w latach międzywojennych w okolicach Nowego Miasta Lubawskiego

Autor zdjęcia: Fot. Archiwum Krzysztofa Kliniewskiego, Grzegorza Miedzianowskiego

Z naszego otoczenia bezpowrotnie znikają niektóre zawody. Takimi profesjami, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu można było spotkać prawie w każdej wsi, było kowalstwo i kołodziejstwo. Niestety, do dzisiaj przetrwały tylko małe budynki po dawnych warsztatach kowalskich, a samych kowali jest jak na lekarstwo, natomiast kołodzieja dziś nie uświadczysz.
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie można było wyobrazić sobie życia bez drewnianych kół. Większość wozów i bryczek była w nie wyposażona. Dziś kołodzieje dawniej zwany również stelmachami zniknęli całkowicie z naszego krajobrazu, tak jak poszły w niepamięć wozy o drewnianych kołach. Tylko czasami wiszą dla ozdoby na budynkach i świadczą o istnieniu takiego fachu. Wykonane koła wymagało umiejętności gięcia drewna. Kołodzieje produkowali także drewniane elementy sań, które potem przekazywali kowalom do okucia. Kowal dorabiał także obręcze kół.

Kowal był najważniejszą osobą we wsi

Kowal to osoba, która była niezbędna na wsi. W warsztacie kowalskim naprawiano maszyny rolnicze, a czasem także produkowano je w całości — wspomina regionalista Krzysztof Kliniewski z Nowego Miasta Lubawskiego. — Do dnia dzisiejszego można spotkać pługi konne, które w skansenach, a czasami także na złomowiskach zostały znalezione przez robiących porządki w obejściu rolników. Pługi i inne maszyny wykute przez kowala można bez problemu odróżnić od tych fabrycznych. Wspomniane warsztaty znajdowały się najczęściej w centrum wsi, obok małego stawu. Woda służyła kowalowi do moczenia rozeschniętych kół wozu. Drewno, wysychając, kurczyło się i wtedy spadały zamontowane metalowe obręcze. Często można było zobaczyć wozy stojące w stawie. Po kilku godzinach w wodzie wóz nadawał się do dalszej drogi. Kowal oprócz naprawy maszyn zajmował się podkuwaniem koni. Często znał się też na ich leczeniu. Osoba kowala cieszyła się szacunkiem wszystkich mieszkańców — dodaje nasz rozmówca.

Długa nauka rzemiosła kowalskiego

Aby zostać kowalem, trzeba było przez kilka lat terminować u mistrza. Nauka rozpoczynała się po szkole podstawowej. Rodzice uzgadniali z majstrem warunki, a głównie opłaty, jakie będą ponosić za możliwość nauki przez ich syna. A były one niemałe. Jednak osoba, która skończyła naukę, mogła liczyć na opłacalną pracę. Początkowo uczeń wykonywał prace porządkowe i obsługiwał miech. Były to monotonne i wyczerpujące zajęcie. Kowalem nie mógł zostać ktoś, kto był silny fizycznie. Dopiero po jakimś czasie uczeń mógł wykonywać trudniejsze czynności. Na koniec nauki uczeń stawał przed komisją reprezentującą cech kowali i w ich obecności składał egzamin czeladniczy. Czeladnik miał prawo prowadzić warsztat samodzielnie, ale dopiero zdając egzamin mistrzowski, mógł przyjmować na tzw. terminowanie młodych uczniów. Zdany egzamin potwierdzano ozdobnym dyplomem.

Kowal, dawniej zawód wędrowny

— Na wielu wsiach kuźnie należały do całej społeczności. Takie wsie zawierały umowy z kowalami wędrownymi na określony czas. Fachowiec otrzymywał warsztat oraz mieszkanie. Obejmując kuźnię, trzeba było posiadać cały zestaw narzędzi niezbędnych narzędzi, które były przewożone w specjalnych skrzyniach — wyjaśnia Krzysztof Kliniewski. — Zakup narzędzi dla świeżo upieczonego czeladnika finansowała najczęściej rodzina. W ten sposób najczęściej zatrudniani byli kowale w dużych majątkach ziemskich. Umowy podpisywano zazwyczaj w dniu świętego Marcina — opowiada regionalista.

Dentysta w kowalskim warsztacie

Dawniej na wsi nie było dostępu do dentysty, a na tych przyjmujących w mieście nie każdego było stać. Dlatego osoba z bolącym zębem udawała się do kuźni. Kowal znał się również i na takiej robocie. Nie zawsze taka operacja odbywała się bezboleśnie. Śmiano się, a może było tak w rzeczywistości, że opornym kowal unieruchamiał głowę w imadle, zwanym czasami śrubsztakiem. Stąd powiedzenie czasami spotykane do dnia dzisiejszego: „że jak nie inaczej, to łeb w śrubsztak”. Dlatego dzieci czuły respekt i strach przed fachowcem z młotem i kowadłem i straszenie kowalem przez niektórych rodziców bywało w modzie.
Kowalstwo w niewielkim stopniu przetrwało do dzisiaj. W większości kowale stali się ślusarzami i wykonują artystyczne elementy bram, płotów i balustrad. Ich robota jest nadal ciężka, ale w niektórych kuźniach kowala artystę wspomagają maszyny sterowane komputerem i urządzenia laserowe do cięcia metali.

Stanisław R. Ulatowski


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5